Battlefront:Kompania Zmierzch - recenzja
Najdzielniejsi z żołnierzy. Najtwardsi z wojowników. Nigdy się nie poddają.
Najgrubsza z dotychczas wydanych przez Uroboros powieści - Battlefront: Kompania Zmierzch zapoznaje nas z historią Sześćdziesiątej pierwszej Kompani Mobilnej Sojuszu Rebeliantów.
Pomimo tytułu książka ma niewiele wspólnego z grą, którą miała promować. Dostajemy tutaj długą opowieść o losach kompani mobilnej, do której należy główny bohater powieści - Hazram Namir.
Początkowo Kompanię Zmierzch czyta się bardzo przyjemnie, aż do momentu, w którym była imperialna gubernator - Everi Chalis - wdraża w życie swój śmiały plan ataku na stocznie Kuat. Od tej chwili powieść zaczyna przypominać podzieloną na poziomy adaptację nigdy nieistniejącej gry komputerowej, w której gracz podbija wiele małych celów. Gdyby wyciąć ten spory fragment i nic nie wnoszące wątki poboczne, to książka byłaby o połowę chudsza!
Jeżeli lubicie książki militarne, to będziecie zadowoleni, w przeciwnym wypadku, podobnie jak ja, możecie czuć niedosyt.
Na kartach książki nie spotkamy prawie żadnych znanych i lubianych elementów sagi. Za to pierwszy i ostatni raz pojawiają się w niej różnorodne pojazdy, postaci, lokacje i wątki nic nie wnoszące do uniwersum. Na moją mieszaną opinię wpływ może mieć fakt, że czytałem ją "na raty".
Na pozytywną uwagę zasługują wspaniałe opisy bitew oraz nieliczne sceny z popularnymi bohaterami takimi jak Nien Nunb oraz Darth Vader.
Czytelnikowi na kartach książki bardzo łatwo się zgubić. Co jakiś czas okazuje się, że trafiliśmy na jedną z kilku retrospekcji, co uświadamiamy sobie dopiero po kilku stronach, jeżeli uważnie nie czytamy przypisów.
Podsumowując - Battlefront: Kompania Zmierzch to dobra książka, aczkolwiek bez wciągającej fabuły. Bez problemu może sięgnąć po nią zarówno początkujący fan, jak i ten już zaprawiony w bojach.
7/10
Komentarze
Prześlij komentarz